Zbrodnia na konkurs - Wigiliusz Radoński, Klub Srebrnego Klucza - kryminaly, Klub srebrnego kluczyka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->IKiedy przed trzema miesiącami George Randot opuszczałFrancję, zaproszony na cały kwartał przez jeden z amery-kańskich inspektoratów, zaszedł fakt, który szczerze go roz-bawił, zwracając myśli w nieoczekiwaną stronę. Stało się to wwigilię podróży.Był wtedy piękny majowy dzień. Inspektor zlikwidowałw urzędzie sprawy, przekazał pękatą teczkę zastępcy,pożegnał się z kolegami i podwładnymi — w portfelu miałjuż bilety na transatlantyk. Czuł się odświętnie. Wracającdo domu kupił gałązkę mimozy. W progu mieszkaniawręczył ją swojej gospodyni, osobie wybitnej, chociażpozornie wdrożonej w żelazną dyscyplinę inspektora. PaniCarrat zrazu zlękła się, szybko jednak odzyskała właściwyrefleks. Powiedziała przeto:— Już dawno należał się panu odpoczynek.— Głodny jestem, droga pani Carrat, co też dostanę napożegnalny obiadek? — Inspektor Randot czuł się corazmłodziej, coraz bardziej beztrosko i cywilnie.— Befsztyk — odrzekła zwięźle pani Carrat. — Przynieśliod krawca ubranie, a ze sklepu sześć koszul i jakieś kra -waty.— Brawo.— Przyszedł także list polecony. Położyłam na stole przynakryciu.Inspektor żachnął się.— List? Nie przyjmuję żadnych listów. Z wszystkimi jużsię pożegnałem, a sprawy urzędowe przejął Rodier. Na co miteraz listy?— To niech pan wyrzuci — poradziła z ukrytym humo -rem gosjaodyni.— Proszę wyrzucać s w o j ą korespondencję.Randot wbiegł do sypialni, gdzie złożono jego nową garde-robę i gdzie czekały już przygotowane do drogi walizy. Naoparciu krzesła wisiał garnitur, składający się z ciernnopo-pielatych spodni i szarozielonej marynarki. Tę, którą miał nasobie, inspektor natychmiast zrzucił i jął przed lustremprzymierzać nową — o kroju zdecydowanie modnym i nawettrochę ekscentrycznym. Zapiął wszystkie guziki, potem jerozpiął, potem znów zapiął. Zmarszczył brwi, zacisnął usta.Jego twarz przybrała dziwnie surowy wyraz. Po pewnym czasiemarsa wymienił na uśmiech, uśmiech z kolei na rodzajzadumy. Następnie uniósł rękę i swoje odbicie w lustrzepozdrowił gestem, jakim wita się oczekujących w porcie lub nalotnisku znajomych. Wtedy odczuł brak kapelusza, udał sięwięc do przedpokoju, skąd wrócił już w nakryciu głowy. Dośćdługo spacerował po sypialni rozdając ukłony.Tak właśnie zachowywał się inspektor Randot, filar tu-lońskiej prefektury, człowiek poważny, rozmiłowany w twar-dym, wojskowym rygorze i nieprzeciętnie inteligentny. Widziałpewnie oczami duszy swoją małą, lecz zręczną postać wzielonkawym tweedzie na szarym tle schematycznego życiaStanów Zjednoczonych i liczył na korzystny kontrast. Cytowanezachowanie obejmuje same niewinne drobiazgi, zwykłe męskiesłabostki, może o tyle tylko ciekawe, że inspektor od lat miałopinię Spartanina. Z drugiej jednak strony co wiemy osamotnych chwilach innych Spartan?Tego majowego dnia przed trzema miesiącami zbiegły siędwie okoliczności: przyjemne ożywienie inspektora przed po-dróżą i otrzymanie listu, o którym wspomniał i pani Carrat, aktóry ciągle jeszcze leżał nie rozpieczętowany na stole.— Melduję, że zupa stygnie — oznajmiła pani Carrat, sta -jąc w drzwiach. Aby dogodzić na co dzień swemu panu,przejęłaczęściowojęzyktulońskichpolicjantów,zachowując jednak indywidualną siłę ekspresji.Randot natychmiast zdjął efektowną marynarkę, zarzuciłzwykłą domową kurtkę i w minutę później popijał smakowitybulion. W niewielkim oddaleniu od jego lewej ręki spoczywałakoperta, zaadresowana maszynowym pismem. Była zupełniepospolita, o kształcie znormalizowanym, trochę wypukła, cowróżyło obfite treści. Dopiero w przerwie między zupą i drugimdaniem Randot zdecydował się wziąć list w rękę. Najpierwzważył go na dłoni, potem powąchał, obejrzał pod światło,wreszcie obrócił na drugą stronę i popatrzył na adres zwrotny.Przeczytał nic nie mówiące nazwisko, pierwszą literę imienia,nazwę dość oddalonej od Tulonu miejscowości oraz bliższedane dotyczące zamieszkania.— Od kobiety — poinformował panią Carrat, która wno-siła półmisek. Na półmisku spoczywał befsztyk wmistrzowskim wieńcu z frytek i sałaty. — Droga paniCarrat, proszę wziąć tę kopertę do ręki i powiedzieć, naczym opieram twierdzenie, iż list pochodzi od kobiety.Inspektor Randot, nie posiadając ani żony, ani dzieci, częstowyżywał się jako pedagog w stosunku do gospodyni. PaniCarrat była kobietą na tyle dojrzałą, by ten stan rzeczytolerować. Teraz ona z kolei zważyła przesyłkę na dłoni, uniosłają pod światło, zbliżyła do nosa, po czym z obu stron uważniezbadała.— Zupełnie proste — rzekła. — Z koperty bije zapach fio-łków, w środku wyczuwam co najmniej pięć arkuszy. Ko -biety nie potrafią pisać zwięźle.— Bardzo dobrze — ucieszył się Randot. — Jest panizdolniejsza od sierżanta Foxe’a.— Wprawa. Niech pan inspektor zwróci uwagę, że przednazwiskiem figuruje tylko pierwsza litera imienia. To teżwskazuje na kobietę.— Dlaczego? — Inspektor był wyraźnie zaskoczony.— Dlatego, że mężczyzna wypisuje swoje imię w całości,czasem nawet zamieszcza aż dwa imiona w obawie, żebygo nie pomylono z innym, gorszym właścicielem nazwiska.Bardzo charakterystyczne.Randot zaśmiał się.— Trochę pani przeholowała.— Melduję posłusznie, że w postępowaniu śledczymkażdy detektyw kieruje się własnym doświadczeniem.— I to racja —- przyznał Randot. — Śmiałbym się, gdy -byśmy się obydwoje pomylili. — Wyrzekłszy te słowa roz -
[ Pobierz całość w formacie PDF ]