Znajoma pani Maigret - Georges Simenon, Klub Srebrnego Klucza - kryminaly, Klub srebrnego kluczyka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->Tytuł oryginałuL’ AMIE DE MADAME MAIGRETOkładkę projektowałMIECZYSŁAW KOWALCZYKWydanie ICopyright 1952 by Georges SimenonPaństwowe Wydawnictwo Iskry”, Warszawa 1963 r.Nakład 50 000 + 257 egz. Ark. wyd. 6,9. Ark. druk. 10,5.Oddano do składu w lutym 1968 r.Druk ukończono w październiku 1968 r.Papier dr. sat. kl. VII, 60 g, rot.75 cm z f-ki w Myszkowie. N-21.Dom Słowa Polskiego Zam. nr 2091/a.Cena zł 15.—Rozdział IMała pani ze skweru d’AnversW garnku na kuchni gotowała się kura obłożona jędrnączerwoną marchewką, cebulą i wiązką pietruszki, której naćwystawała poza pokrywkę. Pani Maigret sprawdziła, czyprzykręcony do minimum płomyk gazowy nie ma zamiaruzgasnąć. Potem zamknęła okna we wszystkich pokojach próczsypialni, rozejrzała się, czy na. pewno niczego nie zapomniała,zerknęła jeszcze ostatni raz w lustro i uspokojona wyszła zmieszkania; zamknęła drzwi na klucz i schowała klucz dotorebki.Było parę minut po dziesiątej rano. Marcowe słońceświeciło nad Paryżem. Pani Maigret mogła właściwiedojść do placu Republiki, tam wsiąść w autobus jadący nabulwar Barbés i zostałoby jej w sam raz dość czasu, żebyna jedenastą zdążyć na umówioną wizytę u dentysty.Z powodu małej pani zdecydowała się na metro, tuż kołodomu zeszła po schodach na stację Richard-Lenoir i całą drogęodbyła pod ziemią, wodząc roztargnionym wzrokiem poznajomych reklamach rozplakatowanych na jasnym tlemijanych stacji.Maigret pokpiwał sobie z niej trochę, ale nie za bardzo, bo odtrzech tygodni był ogromnie zajęty.— Czy jesteś pewna, że w pobliżu nas nie ma dobregodentysty?Pani Maigret nigdy jeszcze nie leczyła zębów. Pani Roblin,sąsiadka z czwartego piętra — ta z pieskiem —- tak wychwalałaprzed nią doktora Floresco, że postanowiła iść właśnie doniego.— Ma palce pianisty. Nic pani nie będzie czuła podczaszabiegów. Jeśli powoła się pani na mnie, policzy o połowętaniej niż inni.Był to Rumun, mający swój gabinet na trzecim piętrzedomu, położonego na rogu ulicy Turgot i alei Trudaine,akurat na wprost skweru a’Anvers. Pani Maigret była jużu niego sześć czy siedem razy, zawsze o jedenastej.Należało to niemal do stałego rozkładu dnia.Na pierwszą wizytę przyszła o dobry kwadrans za wcześnie,bo chorobliwie bała się, że każe na siebie czekać, i wynudziłasię w przegrzanej poczekalni. To samo powtórzyło się za drugąwizytą. W obu wypadkach wezwano ją do gabinetu dopieropiętnaście po jedenastej.Za trzecim razem, skuszona słońcem i świegotem ptaków,postanowiła poczekać na ławce na skwerku.I właśnie dzięki temu poznała panią z małym chłopczy -kiem.Teraz tak się do tego przyzwyczaiła, że umyślnie wychodziłaz domu nieco wcześniej i jechała metrem, aby zyskać na czasie.Przyjemnie było patrzeć sponad trawnika na pokryte jużpąkami gałęzie paru drzew, które odcinały się od murupobliskiego liceum, siedząc na ławce w pełnym słońcu śledzićruch na bulwarze Rochechouart, zielone i białe autobusy owyglądzie ociężałych zwierząt i ślizgające się między nimisamochody.Znajoma była już tu, jak zawsze w niebieskim kostiumie i wbiałym kapelusiku, tak twarzowym i tak wiosennym. Posunęłasię, żeby zrobić miejsce dla pani Maigret, która podała dzieckutabliczkę czekolady.— Podziękuj, Charles.Chłopczyk miał dwa lata i ogromne czarne oczy o długichdziewczęcych rzęsach. Z początku pani Maigret nie byłapewna, czy mały w ogóle umie mówić, czy wydaje tylkonieartyku-łowane dźwięki. Potem, zbyt nieśmiała, by zapytać,domyśliła się, że i dziecko, i jego opiekunka są cudzoziemcami.— Zawsze twierdzę, że marzec, nawet słotny, jest naj -piękniejszym miesiącem w Paryżu — odezwała się paniMaigret. — Niektórzy wolą maj czy czerwiec, ale marzecma tyle świeżości!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]