Zielen Szmaragdu, Trylogia czasu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
KERSTIN GIERTRYLOGIA CZASU03 – ZIELEŃSZMARAGDUKerstin Gier Zieleń szmaragdu: www.chomikuj.pl/agau559PrologBelgravia, Londyn3 lipca 1912 roku- Będzie paskudna blizna - oznajmił lekarz, opatrując Paulowi ranę.Paul uśmiechnął się krzywo.- Tak czy owak, lepsze to niż amputacja, którą prorokowała panna Panikara.- Bardzo śmieszne - prychnęła Lucy. - Nie jestem panikarą, a ty... panie Głupku Lekkomyślny, nierób sobie żartów! Dobrze wiesz, jak szybko takie rany mogą ulec zakażeniu, a wtedy trzeba by sięcieszyć, że człowiek w ogóle przeżył w tych czasach: zero antybiotyków, a wszyscy lekarze topartacze i ignoranci!- Och, wielkie dzięki - mruknął lekarz, smarując świeżo zszytą ranę brązowawą maścią.Okropnie piekło i Paul z trudem powstrzymał się od grymasu. Miał tylko nadzieję, że nie poplamieleganckiego szezlongu lady Tilney.- To nie pana wina - powiedziała Lucy i Paul zauważył, że bardzo się starała być nieco milsza, anawet zmusiła się do uśmiechu. To był dość ponury uśmiech, ale liczyły się chęci.-Jestem przekonany, że robi pan to co najlepsze – dodała.- Doktor Harrison jest najlepszy - zapewniła lady Tilney.- I jedyny... - mruknął Paul.Nagle poczuł się niewiarygodnie zmęczony. W tym słodka-wym płynie, którym napoił go lekarz,musiał być jakiś środek nasenny.- Przede wszystkim najbardziej dyskretny - uzupełnił doktor Harrison. Ramię Paula zniknęło podśnieżnobiałym opatrunkiem. - I szczerze mówiąc, nie bardzo potrafię sobie wyobrazić, że zaosiemdziesiąt lat rany kłute i cięte będzie się opatrywało inaczej, niż ja to zrobiłem.Lucy wzięła głęboki wdech i Paul już się domyślał, co teraz nastąpi.Kosmyk włosów wysunął jej się z upiętej wysoko fryzury, więc z bojową miną odgarnęła go zaucho.- Hm, z grubsza rzecz biorąc, może i nie, ale jeśli bakterie... to są takie jednokomórkoweorganizmy, które...- Och, daj spokój, Lucy! - wpadł jej w słowo Paul. - Doktor Harrison doskonale wie, co to sąbakterie!Rana wciąż jeszcze straszliwie piekła, a jednocześnie czuł się tak wyczerpany, że najchętniej by sięzdrzemnął. Ale to by jeszcze bardziej zdenerwowało Lucy. Choć jej błękitne oczy sypały gniewneiskry, Paul wiedział, że za gniewem kryje się troska i - co gorsza - strach. Ze względu na nią niemógł dopuścić do tego, by zauważyła jego złe samopoczucie czy obawy. Spokojnie mówił więcdalej:- Przecież to nie jest średniowiecze, tylko dwudziesty wiek, stulecie przełomowych odkryć. EKGnie jest już taką sensacją, od kilku lat lekarze znają także bakterie kiły i potrafią z nimi walczyć.- No proszę, ktoś tu pilnie uważał na tajnych naukach. - Teraz Lucy wyglądała tak, jakby miała zachwilę wybuchnąć. -Twoje szczęście!- A w zeszłym roku niejaka Maria Curie otrzymała Nagrodę Nobla w dziedzinie chemii - dorzuciłdoktor Harrison.- Zaraz, a co ona takiego wynalazła? Bombę atomową?- Czasami jesteś przerażająco słabo wyedukowana. Maria Curie odkryła promie...- Och, zamknij się! - Lucy skrzyżowała ręce na piersi, patrząc gniewnie na Paula. Nawet niezauważyła karcącego spojrzenia lady Tilney. - Chwilowo daruj sobie te swoje wykłady! Mogłeś!Już! Przecież! Nie! Żyć! Czy możesz mi łaskawie zdradzić, jak bez ciebie miałabym zapobieckatastrofie? - Nagle głos jej się załamał. - Jak miałabym dalej żyć bez ciebie?- Przykro mi, księżniczko...Nie miała pojęcia, jak bardzo było mu przykro.- Phi! - prychnęła Lucy. - Daruj sobie tę żałosną minę zbitego psa!- Zastanawianie się nad tym, co by było gdyby, to czysta strata czasu, moje dziecko - odezwała sięlady Tilney, potrząsając głową. Pomogła doktorowi Harrisonowi schować narzędzia do torbylekarskiej. - Wszystko dobrze się skończyło. Paul miał szczęście w nieszczęściu.- Ale to, że mogło być jeszcze gorzej, wcale nie znaczy, że wszystko dobrze się skończyło! -krzyknęła Lucy. - Nic się dobrze nie skończyło, zupełnie nic! - Jej oczy napełniły się łzami, aPaulowi na ten widok nieomal pękło serce. - Jesteśmy tu od trzech miesięcy i nie udało nam sięzrealizować niczego, co zaplanowaliśmy, wręcz przeciwnie: tylko pogorszyliśmy sprawę.Wreszcie mieliśmy w rękach te cholerne papiery i Paul tak po prostuje oddal!- Może odrobinę się pospieszyłem. - Głowa Paula opadła na poduszkę. - W tamtej chwili wydawałomi się, że postępuję słusznie. - A to dlatego, że właśnie w tamtej chwili poczuł, że śmierć jestcholernie blisko. Nie brakowało dużo, a ostrze szpady lorda Alastaira dopełniłoby dzieła. Tegojednak w żadnym razie nie mógł powiedzieć Lucy. - Jeśli Gideon stanie po naszej stronie, będziemymieli jeszcze jakąś szansę. Gdy tylko przeczyta te papiery, zrozumie, o co nam chodzi.Miał taką nadzieję.- Sami dokładnie nie wiemy, co w nich jest. Może są tam zaszyfrowane wiadomości albo... och,przecież ty nawet nie wiesz, co w ogóle dałeś Gideonowi - powiedziała Lucy. - Lord Alastair mógłci wcisnąć różne rzeczy: stare rachunki, listy miłosne, puste kartki.Paulowi ta myśl przyszła do głowy już dawno, ale co się stało, to się nie odstanie.- Czasami trzeba trochę zaufać losowi - mruknął, życząc sobie w duchu, by te słowa dotyczyły teżjego.Jeszcze bardziej niż podejrzenie, że być może przekazał Gideonowi bezwartościowe papierzyska,dręczyła go myśl, że chłopak mógł pójść z nimi prosto do hrabiego de Saint Germain. To byznaczyło, że Paul wypuścił z ręki jedyny atut. Gideon jednak wyznał, że kocha Gwendolyn, asposób, w jaki to uczynił, był w pewnym sensie... przekonujący.„On mi to obiecał" - chciał powiedzieć Paul, ale wydobył z siebie jedynie bezgłośny szept. A pozatym to i tak byłoby kłamstwo. Przecież w ogóle nie usłyszał odpowiedzi Gideona.- Współpraca z Sojuszem Florenckim to był głupi pomysł -dobiegł go głos Lucy.Oczy mu się zamknęły. Nie wiedział, co zaaplikował mu doktor Harrison, ale działałobłyskawicznie.- Tak, wiem - mówiła dalej Lucy. - To był mój głupi pomysł. Powinniśmy byli wziąć sprawy wswoje ręce.- Tylko że nie jesteście mordercami, dziecko - powiedziała lady Tilney.- Czy pod względem moralnym to jakaś różnica: zabić samemu czy zlecić komuś zabójstwo? -Lucy westchnęła ciężko i choć lady Tilney gwałtownie zaprzeczyła („Nie mów takich rzeczy,dziewczyno! Nie zleciliście nikomu zabójstwa, tylko przekazaliście parę informacji!"), jej głosnagle nabrał żałosnej barwy. - Naprawdę wszystko zrobiliśmy nie tak, Paul. Przez te trzy miesiącezmarnowaliśmy masę czasu i pieniędzy lady Tilney, a poza tym wciągnęliśmy w tę sprawę zbytwielu ludzi.- To pieniądze lorda Tilneya - poprawiła ją lady Tilney. -Zdziwiłabyś się, gdybyś wiedziała, na coon wydaje pieniądze. Wyścigi konne i tancerki to najbardziej niewinne pozycje. W ogóle niezauważy tej odrobiny, którą mu uszczknę dla dobra naszej sprawy. A jeśli nawet, to pewnie jestwystarczająco dobrze wychowany, by nie wspomnieć o tym ani słowem.- A ja osobiście ogromnie bym żałował, gdybym nie został wciągnięty w tę sprawę - odezwał siędoktor Harrison. - Moje życie zaczęło mnie już właśnie trochę nudzić. W końcu nie co dzieńczłowiek spotyka podróżników w czasie, którzy przybywają z przyszłości i wszystko wiedzą lepiej.A tak między nami: styl rządzenia panów de Villiers i Pinkerton-Smythe aż się prosi o to, żeby sięprzeciw nim zbuntować.- W rzeczy samej - zgodziła się łady Tilney. - Ten zarozumialec Jonathan zagroził swej żonie, żezamknie ją w domu, jeśli nie przestanie sympatyzować z sufrażystkami. Co będzie następne? -dorzuciła, naśladując zrzędliwy męski głos. - Prawa wyborcze dla psów?- No tak, w końcu dlatego mu pani zagroziła, że go spolicz-kuje - przypomniał doktor Harrison. -Nawiasem mówiąc, to się wydarzyło na popołudniowej herbatce, na której wcale się nie nudziłem.- Ależ to w ogóle nie było tak. Powiedziałam tylko, że nie ręczę za to, co za chwilę zrobi mojaprawica, jeśli dalej będzie wygłaszał takie bezsensowne opinie.- Jeśli dalej będzie gadał takie głupoty, tak to dokładnie brzmiało - poprawił ją doktor Harrison. -Pamiętam dobrze, bo zrobiło to na mnie ogromne wrażenie.Lady Tilney roześmiała się i podała doktorowi rękę.- Odprowadzę pana do drzwi, doktorze Harrison.Paul próbował otworzyć oczy i podnieść się, żeby podziękować lekarzowi. Ale nie udało mu się anijedno, ani drugie.- Brdz... dźk... - wymamrotał ostatkiem sił.- Czego mu pan tam dodał, do diabła?! - zawołała Lucy za doktorem Harrisonem.Odwrócił się w drzwiach.-Tylko kilka kropel nalewki z morfiną. Zupełnie niewinnej! Pełnego oburzenia okrzyku Lucy Pauljuż nie usłyszał.Kroniki Strażników30 marca 1916 rokuHasło dnia: Potius sero ąuam numąuam (Lepiej późno niż nigdy)LiwiuszPonieważ, jak donoszą źródła zbliżone do tajnych służb, w najbliższych dniach Londyn może sięznowu spodziewać ataków eskadr niemieckich samolotów, postanowiliśmy natychmiast wprowadzićprotokół bezpieczeństwa pierwszego stopnia. Chronografna czas nieokreślony zostanie umieszczonyw archiwum, a lady Tilney, mój brat Jonathan i ja będziemy stamtąd poddawali się elapsji, abyograniczyć czas, jaki trzeba temu poświęcić, do trzech godzin dziennie. Z tego pokoju podróże wczasie do XIX wieku nie powinny przysparzać żadnych problemów: nocą rzadko ktoś tam przebywa,a w Kronikach nie ma ani słowa o wizycie z przyszłości, można zatem założyć, że nasza obecnośćnigdy nie zostanie zauważona. Tak jak należało tego oczekiwać, lady Tilney sprzeciwiła się zmianieutartych nawyków i jak sama powiedziała, nie zdołała „znaleźć żadnej logiki w naszychargumentach ", lecz na koniec musiała się podporządkować decyzji Wielkiego Mistrza. Czas wojnywymaganiekiedy wyjątkowych środków. Elapsja dziś po południu do roku 1851 przebiegła nadspodziewaniespokojnie, być może dlatego, że moja zapobiegliwa małżonkadala nam swój niezrównany keks, i dlatego, że pamiętając gorące debaty przy innyc...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]