Zakład o miłość- Hern Candince, Romans sprzed lat
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Candice Hern
Zakład o miłość
Z angielskiego przełożyła
Aleksandra Jagiełowicz
czytelniczka
Luisie Pineault, kolekcjonerce żurnali mody, która była
dla mnie niewyczerpanym źródłem wiedzy na temat
wydawnictw i magazynów z okresu Regencji. Dziękuję
jej gorąco za hojność, z jaką mi tej wiedzy udzieliła.
Oraz Elizabeth Boyle - za uprzejme wypożyczenie
swego egzemplarza „The Lady's Magazine" z 1801 roku.
czytelniczka
1
Lipiec 1801
Gdyby nie był tak kompletnie pijany, może nie wpa
kowałby się w tę kabałę.
Anthony Morehouse zgarnął niewielką kupkę bank
notów ze środka stolika karcianego i pomyślał, że chyba
czas już na niego. Wczesnym popołudniem zwyciężył
lorda Reginalda D'Aubneya w wyścigu kariolek, wygry
wając ulubioną parę starannie dobranych siwków jego
lordowskiej mości, i od wielu godzin wraz z przyjaciół
mi świętował zwycięstwo. Stracił już rachubę toastów
na swoją cześć. Widocznie był tak zamroczony, że nie
myślał logicznie, inaczej nigdy by nie przyjął tak zwa
riowanych stawek.
Nie lubił, kiedy dżentelmen zamiast pieniędzy czy
sztonów obstawiał swoje dobra osobiste. Tony nigdy nie
sądził, że Victor Croyden jest tak namiętnym graczem,
a jednak właśnie wygrał od niego jakiś mebel. I co on te
raz ma, do diabła, zrobić z tą szafą czy tam biurkiem,
które stało się jego własnością?
- Cóż, idę do domu - rzekł, wciskając banknoty do
portfela. Lepiej, żeby się pożegnał, zanim się wzbogaci
o komplet krzeseł pasujący do wygranej. Wstał, ale mu
siał złapać się stołu, żeby utrzymać się na nogach. Niech
to wszyscy diabli, naprawdę się urżnął. - Co, Croyden,
czytelniczka
przejedziesz się ze mną fiakrem? Możemy pogadać o tej
twojej szafce i uzgodnić dostawę.
Gromki wybuch śmiechu, jakim Croyden i pozostali
obecni skwitowali jego wystąpienie, zmusił Tony'ego do
dyskretnego skontrolowania swojej osoby. Coś nie
w porządku? Pantalony mu się rozpięły? A może umo
czył halsztuk w winie? Pończochy pozwijały mu się
w obwarzanki wokół kostek?
- Co jest?
- Morehouse, naprawdę powinieneś bardziej uważać -
odezwał się sir Crispin Hollis. Był jedynym w kompanii,
który zdołał wykrztusić z siebie słowo pomiędzy wybu
chami śmiechu. - Wiesz, to nie jest żaden mebel.
- Ale jasne, że to mebel - odparł Tony. - Croyden tak
powiedział. Słyszałem bardzo wyraźnie. Szafa czy może
biurko albo coś podobnego. Powiedział, że bardzo mod
ne. Widziałem przecież, co napisał.
Kolejne wybuchy wesołości kompanów zirytowały go.
Faktycznie, idiotyczna wygrana, ale widział już bardziej
nieprawdopodobne. Tylko dlatego, że nie chciał być nie
grzeczny, nie kazał Croydenowi wycofać się z gry.
W końcu to przeklęte biurko nie mogło być warte tyle,
ile jego stawka. Próbował być uprzejmy i proszę, do cze
go go to doprowadziło. Wszyscy goście White'a zaczęli
się schodzić do ich stolika, żeby zobaczyć, co się dzieje.
- Lepiej przeczytaj jeszcze raz - poradził sir Crispin.
Tony zaczął grzebać w kieszeni surduta, zamierzając
wyciągnąć kartkę, ale palce zaplątały mu się w sznurki
sakiewki i zakręciło mu się w głowie. Zrezygnował.
- Powiedz mi tylko... - Nagle poczuł, że zaraz poleci gło
wą w dół, a tego się u White'a nie robiło, więc pospiesznie
wsparł się na blacie stołu. - Zakpiłeś sobie ze mnie, Croyden?
czytelniczka
- Absolutnie nie - odparł zapytany, choć jego uśmiech
mówił co innego. - Wyraziłem się całkiem jasno i my
ślałem, że zrozumiałeś.
- Co miałem zrozumieć? - Radosny nastrój Tony'ego na
gle się ulotnił. Żałował, że wypił tak wiele ciężkiego czerwo
nego wina. Nie mógł pozbierać myśli. Jak przez mgłę docie
rało jednak do niego, że chyba wystrychnięto go na dudka.
- Moją stawkę - odparł Croyden. - Gazetę.
- Jaką gazetę? Słuchaj no, Croyden, może jestem pi
jany, ale na pewno nie aż tak. Postawiłeś jakiś sekreta¬
rzyk, a ja go od ciebie wygrałem. Powiedziałeś, że wart
jest mojej sakiewki. Uwierzyłem ci jak dżentelmenowi.
Jeśli mnie naciągnąłeś...
- Nic z tych rzeczy - odparł Croyden. Podniósł rękę,
aby powstrzymać jego dalsze oskarżenia, choć nie miał
miny człowieka, którego właśnie schwytano na nieuczci
wym zakładzie. Przeciwnie, wydawał się wręcz radosny. -
Wrzuciłem do puli
Sekretarzyk Modnej Damy i
ty go wy
grałeś. Jest twój, Morehouse, jakbyś się z nim urodził.
- No tak, wygrałem mebel z damskiej sypialni.
Gracze znów wybuchnęli gromkim śmiechem. Tony
poczuł, że popada w irytację.
- No i co z tego? Nie widzę w tym nic zabawnego.
Tłum widzów otaczający ich stół stawał się coraz gęst-
szy, a ryk ich śmiechów przyprawiał go o ból głowy.
Podniósłszy ręce w górę, powiódł wzrokiem po twa
rzach przyjaciół i znajomych.
- Co? Jeśli ten cholerny sekretarzyk wart jest tyle, ile
on twierdzi, co w tym takiego piekielnie śmiesznego?
Jego przyjaciel, Ian Fordyce, wreszcie zlitował się nad
nim. Podszedł i otoczył jego plecy ramieniem.
- Lepiej usiądź - polecił - i tym razem słuchaj uważnie.
czytelniczka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]