Zamboch Miroslav, Downloads
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
MIROSLAV
ŽAMBOCH
JIŘI W.
PROCHÁZKA
PRZEŁOŻYŁ
Andrzej Kossakowski
ILUSTRACJE
Dominik Broniek
TYTUŁ ORYGINAŁU
Agent John Francis Kovař. Pašerák
D
ZIEŃ
POD
PSEM
- Cofnąć się! Cofnąć się! - Umundurowany
policjant rozganiał tłum ciekawskich, unosząc
czarno-żółtą taśmę, aby umożliwić dwóm
sanitariuszom wejście na miejsce zdarzenia.
Rozgrzany płaszcz i hełm promieniowały
żarem, a pot szczypał go w oczy. Po kilku haustach duszącego dymu
musiał zwalczyć odruch wymiotny. Poprzez złotawy blask
wypatrywał lekarza, aż w końcu dostrzegł go obok noszowych i ruszył
prosto ku nim. W rękach trzymał zawiniątko przykryte ognioodporną
płachtą. Dochodzący z tyłu złowieszczy huk pożaru zmieszał się z
gwarem ciżby.
- John! Kovař! - słyszał swoje nazwisko jakby ze wszystkich
stron, lecz nie odzywał się, tylko uporczywie zdążał do celu.
- Powiedziałem, że nie wolno nikomu wchodzić do środka! Przez
pana nie można było rozwalić tej rudery i zaczyna się teraz palić
następny dom! - Vratislav Klusak, szef oddziału do likwidowania
skutków katastrof przemysłowych, szczególnym trafem zjawił się
jednak na miejscu. Pod błyszczącym płaszczem przeciwżarowym miał
skrojoną na miarę dwurzędówkę, na wypomadowanych włosach
oficerski hełm. Przed taśmą tłoczyli się reporterzy stacji telewizyjnych
i gorączkowo nagrywali całą scenę. Kovař przystanął na chwilę.
Nawdychał się za dużo dymu, kręciło mu się w głowie i czuł
wyskakujące na twarzy bąble. Operator i reporter największej stacji
telewizyjnej przedarli się przez kordon policjantów. Klusak w
okamgnieniu sprężył się jeszcze bardziej i przybrał postawę
najważniejszego człowieka na świecie. Zbliżały się przecież wybory.
- Czy postawa pańskich ludzi jest bez zarzutu? Wasza
„formacja" to cierń w oku armii i policji - Kovař usłyszał pytanie
reportera.
- Oczywiście pracują dla nas sami najlepsi ludzie, z wyjątkiem
pewnych jednostek, których mamy zamiar się pozbyć.
John František Kovař zauważył, jak Klusak zerknął na niego z
ukosa dokładnie w chwili, gdy kamera złapała go w kadrze. Po
ostatniej akcji, po której opuścił służbę w jednostce, jego twarz stała
się znana, a to drażniło Klusaka. Szef miał teraz okazję, by go
zdyskredytować, i wyraźnie mu na tym zależało.
- Doktorze! - zawołał Kovař chrapliwie i lekko uniósł zawiniątko
trzymane w rękach. Wreszcie wrócił mu głos.
- Co pan może o tym powiedzieć, kapitanie Kovař? - zwrócił się
do niego Klusak.
- A idź pan do dupy, szefie.
Klusak zbladł, operator szybko filmował na przemian jednego i
drugiego.
- Wyleciałeś pan! A za spowodowane szkody nieprofesjonalnym
zachowaniem odpowiesz pan przed sądem! - wściekał się Klusak, a
jego twarz przybrała barwę pożaru.
John Kovař skinął tylko głową i równym krokiem ruszył w
kierunku sanitariuszy, którzy nadbiegali od strony karetek.
- Słyszysz pan, wyleciałeś! - ryczał szef oddziału do
likwidowania skutków katastrof przemysłowych, podchodząc bliżej i
kładąc mu rękę na ramieniu.
Płaszcz był nadal gorący, ale Klusak nie zdążył tego poczuć, bo
uderzenie prosto w nos posłało go bez przytomności na ziemię.
Zabłysły flesze aparatów fotograficznych, tłum zaszemrał.
Sanitariusze z noszami zatrzymali się niezdecydowanie przed
nieruchomym ciałem. Kovař położył zawiniątko na noszach i odkrył
płachtę. Wyłonił się spod niej zaledwie pięcioletni chłopiec z buzią
zakrytą maską tlenową.
- To by było na tyle - skomentował spokojnie agent.
- Proszę za mną, opatrzę pana - zaproponował jeden z
sanitariuszy.
- Chyba nie ma potrzeby, sam pan słyszał, że wyleciałem. -
Skinął głową i skierował się ku samochodom.
***
John F. Kovař zaparkował obtłuczonego rovera na miejscu, gdzie
zazwyczaj stawiała swoją czerwoną skodę Linda. Bateria komórki
padła, zdążył jedynie wysłać SMS-a, że dotrze do domu trochę
później.
Zabrał z pracy wszystkie rzeczy, żeby nie musieć tam potem
wracać. Wysiadł i odetchnął głęboko. Był środek maja, a intensywny
ruch drogowy w Pradze nie zdołał przytłumić wiosny w pełnym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]